sobota, 14 stycznia 2012

Sześciolatki do szkół (a może nie???)

Od dłuższego czasu z dużym niepokojem śledzę informacje w mediach odnośnie pomysłu posyłania do szkół naszych sześcioletnich dzieci. Budzi to moją irytację, oraz uczucie złości a przede wszystkim bezsilności.
W firmach Polskich i nie tylko na stanowiska kierownicze przyjmuje się ludzi kompetentnych, wykształconych, znających się na rzeczy, z odpowiednimi predyspozycjami. Przyjęta osoba przeważnie otrzymuje niezbędny pakiet szkoleń które ma odbyć. Takim - powiedzmy - Zarządem naszego narodu polskiego jest Parlament z Rządem na czele.
Mam BARDZO duże wątpliwości co do sposobu wyboru ludzi na stanowiska Ministrów. Przecież tu powinna zasiadać ELITA, ludzie o najwyższych kompetencjach.
A kto zasiada? .......
Bardzo często ignorancja ministrów aż kłuje w oczy. Siądzie sobie taki Pan/Pani Minister, który uważa, że zjadł wszystkie rozumy i wpada na "GENIALNY" pomysł: Skróćmy dzieciom dzieciństwo. Niech szybciej idą do pracy i płacą podatki. Co ciekawe, pomysł pani Katarzyny Hall (Ministra Edukacji) poparł rząd. Tzw. Reforma moim zdaniem totalnie rozwala i tak mocno kulawy system edukacji. Ja swoją przygodę ze szkołą rozpocząłem w roku 1977. W tym czasie, jak i w latach 80-tych poszczególne klasy we wszystkich szkołach podstawowych w całej Polsce miały identyczne książki i program był spójny. Dziecko np. w Warszawie i w wiosce w dowolnej części Polski korzystało z tych samych podręczników!!!
A teraz???
Mam synka, który obecnie chodzi do klasy 5-tej. W jego szkole w klasie 1-3 były dwa rodzaje podręczników. Przecież to CHORA sytuacja. Mamy teraz tyle różnych książek i wydawnictw. Panuje totalna „wolna amerykanka” w doborze podręczników.
Podam tu nieprawdopodobny przykład: dwa podręczniki do I klasy - w podstawie programowej pani minister zapisała, że dziecko poznaje zasady kaligrafii. Tylko że jedno wydawnictwo otworzyło brzuszki literce p i b, a inne zamknęło. Co za „Stevie Wonder” zatwierdził do użytku te podręczniki? I jakie zasady kaligrafii obowiązują?
Poziom nauczania jest mocno zróżnicowany w obrębie województwa, powiatu, a nawet gminy. A nasze „kochane” Ministerstwo serwuje nam nowego gniota. Poza kolejną KONIECZNĄ zmianą programu nauczania i pozbawieniem dzieci dzieciństwa sprawia, że wiele dzieci totalnie nieprzystosowanych jeszcze w tym wieku do systemu szkolnego będzie ZMUSZONYCH do wejścia w ten system. Szkoły w tej chwili ledwo przystosowane są do obecnej sytuacji a pakowane są w nową. Świetlice są przepełnione. W szkole mojego dziecka w świetlicy o powierzchni ok. 25-30 m kw. przebywa często ponad 30-40 dzieci. Harmider jest okropny. Moje dziecko ma dysleksję, więc ma duże problemy z czytaniem. Urodziło się 4-go stycznia i poszło do szkoły w wieku 7 lat i 8-miu miesięcy. Ze względu na jego dysleksję uważam, że ten wiek był minimalny do tego, aby odnalazł się w szkole. Teraz jest w 5-tej klasie, ale gdyby syn urodził się 5 dni wcześniej i proponowany system byłby wtedy wdrożony, to poszedłby on do szkoły w wieku 5 lat i 8 miesięcy i teraz byłby w 1-szej klasie gimnazjum. Podpierając się opinią psychologów i pedagogów z którymi mieliśmy i mamy styczność śmiem twierdzić, że dziecko moje zamknęłoby się w sobie i ta trauma silnie rzutowałaby na jego przyszłe kontakty z rówieśnikami i na dorosłe życie.
Ministerstwo jednak uparcie twierdzi, że system sprawdzi się i samorządy są gotowe na przyjęcie sześciolatków do szkół. Z chęcią nazwałbym to mocno kiepską bajką ale bajki kończą się dobrze, a ta sytuacja skończy się źle przede wszystkim dla naszych maluszków. W telewizji pokazywane są nieliczne szkoły przygotowane na przyjęcie tak małych dzieci (poza oczywiście samym systemem, podręcznikami itp…). Tylko co z resztą szkół podstawowych? Sytuacja jest opłakana. Ale kogo z naszego Zarządu (czyli rządu) to obchodzi.
Pod koniec roku 2011 w telewizji odbyła się debata w której wzięła udział wiceminister Edukacji (szkoda, że nie minister) która została pięknie „wypunktowana” przez stronę przeciwną puszczaniu sześciolatków do szkół. Działa strona www.ratujmaluchy.pl która pięknie angażuje się w walkę (to chyba dobre słowo) o prawdziwe dobro naszych dzieci. Na razie jestem optymistą i trzymam kciuki za tych którzy odważyli się mówić o tym otwarcie. POLSKA TO MY – nie politycy. To MY ich wybraliśmy i mamy prawo wymagać aby rządzili Polską kompetentnie. Dzieci, to nasza przyszłość, a nie ekonomia.
Powodzenia w wytrwałości!!!